niedziela, 16 października 2016

Czy minister finansów może być patriotą?

Od kilku tygodni Polska nie ma właściwie MF. To znaczy jedna osoba łączy funkcje szefa państwowych służb gospodarki i finansów. Jednak nie o personalia chciałem zahaczać a o zjawiska, których efektem jest taka własnie decyzja. Niewątpliwe bowiem MF pełnił rolę "czarnego luda" w każdym rządzie.

Mając nad pozostałymi resortami władzę kontrolną, ktokolwiek zasiadał za biurkiem w gabinecie przy ul. Świętokrzyskiej miał uprawnienia bliskie premierowi a w szczegółach od swoich szefów nawet większe, ponieważ wzmocnione aparatem do zaglądania w portfele innych resortów. Jako, że co do zasady prawie zawsze tym ostatnim brakowało środków, jemu (rzadziej jej) płacono za to, żeby mówił/a: a skąd na to mam wziąć? Czy naprawdę mam zwiększyć podatki? Czasami zresztą i takie decyzje były podejmowane, chociaż miejską legendą jest wysoki fiskalizm naszego kraju (precyzyjniej: formalnie podatki są średnio-wysokie ale szara strefa niweluje je dość radykalnie).

Główny księgowy rządu zaczął mieć złą prasę nie tylko z powodu swojej własnej pryncypialności. Wynika to z szerszego zjawiska, że generalnie, księgowi z zawodu zaufania społecznego, stali się (czy też wrócili do stanu, w którym kiedyś popularna kwalifikacja ich zaliczała, tj. do finansjery) banksterami, wykorzystującymi swoją wzmacnianą trikami i niezrozumiałymi terminami wiedzę do pomnażania swoich kosmicznych majątków.

Jakkolwiek sąd ten będzie niesprawiedliwy dla większości księgowych,na-co-dzień, za wcale nie tak duże pieniądze, wykonujących swoje codzienne obowiązki, to musimy zauważyć, że swoista degradacja profesji księgowego w dużych korporacjach i zastąpienie solidnej służby finansowej "kreatywną" księgowością, ma tu swoje "zasługi". Rykoszetem dostało się osobom podejmujących się misji (często niezbyt udanych prób) pilnowania dyscypliny finansów.

Rzecz jasna publika ma tu swoje zasługi. O ile ojca (a w polskich warunkach pewnie częściej matki) średniozamożnej rodziny dopuszczającej do życia ponad stan i wydawania więcej, niż się zarabia, nikt rozsądny nie pochwaliłby. Taki sam strażnik finansów wspólnoty, jaką jest nasz piękny kraj, odsądza się od czci i wiary za to, że próbuje jedynie dokładnie tego samego, co zaniepokojona wzrostem kredytów rodzina robi ze swoimi wydatkami. Czyli po prostu kontroluje je. Polskie rządy są jednak rozsadzane od wewnątrz między-resortowymi konfliktami. Pieniądze przecież muszą się znaleźć dla każdego z nich na ... Tu następuje długa lista chwytających za serce celów społecznych/strategicznych/ideologicznych, gdzie oszczędzanie jest przecież nieludzkie.

W rezultacie dług publiczny nieustannie rośnie i jedynym beneficjentem tego są ... banki i osoby z kapitałem, zarabiający na tym, że za pośrednictwem rządu pożyczają nam coraz większe kwoty za stosowny procent. Te koszty już obecnie zbliżają się do tysiąca złotych na mieszkańca i z każdym nowym słusznym wydatkiem będą rosnąć.

Historia jednak uczy, że prędzej czy później, zarówno rodzinę żyjącą ponad stan jak i całe kraje czeka twarde lądowanie. Następuje ono tym szybciej, im rodzina jest uboższa lub kraj mniejszy. Elastyczność i siła oddziaływania dużych mogą oczywiście równoważyć dużo większe długi. Najświeższym i najbliższym geograficznie jest historia fatalnego zarządzania finansami publicznymi Grecji, z wszystkimi grzechami rozrzutności, oszustw i twórczej księgowości na jej stronach.

Teraz Grecy mają poczucie narzucania im rozwiązań pod warunkiem dalszej pomocy i mając alternatywę albo zaciskać pasa pod dyktando "trojki" albo porzucić strefę Euro, UE i cofnąć się o kilkadziesiąt lat w rozwoju gospodarczym. Obecny rząd, mimo że deklarował w kampanii wyborczej wariant B realizuje, chociaż z oporami i powoli, "narzucony" plan A.

Jako źródło ograniczenia niepodległości trzeba jednak uczciwie wskazać nie tylko zagranicznych "banksterów", pompujących swoje wyniki na rosnącym oprocentowaniu greckich obligacji (a potem grających na spadki ich giełdowej wartości) ale też pokolenia greckich polityków, którym skutecznie udało się faktycznie zlikwidować skuteczną funkcję nielubianego cerbera, który miałby realnie strzec jednego z fundamentów niezależności - zrównoważonego budżetu.