poniedziałek, 14 stycznia 2019

Pamięci Pawła

Wracając rowerem w zacinającym śniegu ze spontanicznego zgromadzenia, zwołanego jeszcze za życia Pawła Adamowicza uświadomiłem sobie, jak bardzo tytuł moich  sporadycznie sporządzanych wpisów pasuje na dzisiejszy wieczór. Nie obawiąc się dłużej, że może być odebrany cokolwiek pretensjonalnie, trudno mi nie odnotować faktu, że wraz z Pawłem pewna epoka minęła, a nadchodząca jeszcze raz pokaże, że "przemija postać tego świata". Co więcej - to właśnie jego tragiczna śmierć zapewne będzie kolejnym słupem granicznym (czy też, jeśli ktoś woli - kamieniem milowym). Nie tylko dla mojego rodzinnego miasta.


Gdańsk wciąż, mimo imponującego rozwoju, pozostaje relatywnie małym miastem. Nie tylko chodziliśmy razem po tych samych ulicach ale nawet dzieliliśmy to samo, położone tuż przy bramie Stoczni Gdańskiej, liceum. Jednak poznaliśmy się nieco później. Było to prawie trzydzieści lat temu. Pamiętam pierwsze dyskusje o mieście prowadzone w jego domu, o ile pamiętam - było to o stanie, opłakanej wówczas, infrastruktury. Nieco później współpracowaliśmy zresztą w Radzie Miasta. Zostałem wówczas najmłodszym radnym w mieście a Paweł, któy zdaje się, mając raptem trzy lata więcej ode mnie, oddał mi wówczas ten "żółtodziobowy" tytuł i został przewodniczącym. Dla niego była to już druga kadencja, podczas trzeciej objął, co z perpektywy lat brzmi zupełnie naturalnie, funkcję prezydenta miasta.

Ponieważ nie kontynuowałem działalności samorządowej, nasze kontakty stały się sporadyczne. Prawie zawsze jednak były sympatyczne, nawet wtedy, gdy różniliśmy się opiniami na dany temat. Stwierdzenie powyższe nie jest efektem skądinąd rozsądnego polskiego obyczaju, żeby o zmarłych źle nie mówić (można byłoby próbować rozszerzyć - żeby o nikim źle nie mówić, tylko o tym, że ewentualnie źle czyni). Po prostu Pawła trudno było nie lubić ...

Ostatnia rzecz, która zamknię klamrę. Na sesje Rady także często dojeżdżałem rowerem, co oczywiście było w połowie lat 90-tych było postrzegane jako nieco dziwaczne. Podejrzewam zresztą, że nadal jest, tylko ze względu na przyzwyczajenie, rozwój politycznej poprawności oraz pewne upowszechnienie zjawiska, nie budzi już takiego ździwienia. Ścieżek w Gdańsku było wówczas na lekarstwo - kilka kilometrów wylanego bez składu i ładu asfaltu. Dopiero nieco później pojawili się pierwsi aktywiści rowerowi. Jakkolwiek także w Gdańsku lobby motoryzacyjno-paliwowe zdecydowanie wygrało, to dzięki jak sądzę, także naszym rozmowom (Paweł miał z domu całkiem blisko, zwykle chodził pieszo) na przerwach Rady, Gdańsk przez wiele lat dzierżył zasłużony laur rowerowej stolicy Polski.