czwartek, 31 grudnia 2015

Postanowienia noworoczne

Na szczęście są tylko dwie szkoły jeśli chodzi o postanowienia noworoczne: za i przeciw. Szkoły te zależą bardziej od praktyki niż od rozbudowanej nadbudowy ideowej zwolenników obydwu rozwiązań. Przyznam się, że osobiście, w różnych okresach życia, byłem uczniem obu szkół. Dodatkowo, ponieważ sam kalendarz i w związku z tym pierwszy dzień roku jest kwestią umowną i związaną z tradycją, niż opartym na twardych przesłankach, (warto zauważyć, że 1 stycznia nie jest bynajmniej w żaden sposób wyróżniony np. astronomicznie) to mówiąc "postanowienia noworoczne" mam na myśli bardziej "postanowienia" a przymiotnik traktuję tak, jak na to zasługuje. Zatem jeśli zamiast 1 stycznia wpiszemy dowolnie inną datę (przykłady: przesilenie zimowe lub dopiero wiosenne, własne lub cudze urodziny, święto państwowe lub niepaństwowe, religijne lub świeckie, rocznica zwycięstwa lub porażki i wiele innych) to także takie postanowienia należy chyba zaliczyć do "noworocznych" lub ewentualnie "nowo-okresowych" lub, jeśli ktoś lubi zmiany fundamentalne, "nowej-ery".

Czym przedstawiciele poszczególnych szkół mogą nas przekonać do podjęcia lub rezygnacji z takowych postanowień? Może warto posłuchać najpierw przedstawicieli obydwu szkół. Szkoła przeciwna, jeśli przyjrzeć się bliżej, nie atakuje samej idei. Wskazuje raczej na błędy w planowaniu lub realizacji i przestrzega przed potencjalną frustracją w przypadku niepowodzeń. Sama idea zmiany na lepsze jest w końcu trudna do podważenia. Szkoła pozytywna z kolei wskazuje, że warto mieć cele, starać się je osiągać, czynić wysiłek w dążeniu do doskonałości. Nawet jeśli nie uda się ich zrealizować, to może jednak warto próbować?

Przedstawiciele obydwu szkół żyją wśród nas. Badania społeczne (CBOS), w miarę aktualne, mówią o ok. 42% udziału w szkole pozytywnej. To, co jest zdecydowanie bardziej symptomatyczne, że badania sugerują powolne zwycięstwo "sondażowe" szkoły negatywnej.

Bez wątpienia postanowienia noworoczne mają swoje źródła religijne, co jest całkiem dobrze udokumentowane. Co ciekawe, obecne nie tylko w chrześcijaństwie, islamie ale także w religiach i filozofiach wschodu czy religiach starożytnych. Co oczywiście wcale nie oznacza że agnostyk czy ateista nie zaliczy siebie zawsze do szkoły pozytywnej a osoba religijna nie może znaleźć się wśród przeciwników koncepcji. Nie odczytywałbym oczywiście przetoczonych powyżej badań społecznych jako dowodu na to, że blisko 60% ludzi nie odczuwa w ogóle potrzeby samodoskonalenia. Osobom, którzy nie tylko stale wyznaczają sobie cele w zakresie samorozwoju ale jeszcze systematycznie je realizują odrobinę (jakkolwiek pozytywnie) zazdroszczę. Z drugiej strony jakaś część spośród nas albo ma zupełnie niskie potrzeby w tym zakresie albo skutecznie je tłumi. Czy świadczy to trochę o zwycięstwie homo oeconomicus? Pozostaje mieć nadzieję, że nie ...

Po tych teoretycznych rozważaniach pora się odpowiedzieć jako dojrzały uczeń jednej ze szkół. Zatem przyznaję się - jestem za. Co więcej za nie tylko w zakresie noworocznych postanowień ale związanych z wszelkimi innymi datami. Na przykład pisania bloga (głównie przecież dla siebie zatem chyba spełnia kryterium samorozwoju?) podjąłem się wcale nie z okazji Nowego Roku i nawet udaje mi się dotrzymywać tego postanowienia ;). Dodatkowa przyczyna jest jeszcze bardziej pragmatyczna. Skoro postanowienia noworoczne koncentrują się wokół zdrowia i eliminacji lub przynajmniej ograniczenia czynników ryzyka rozwoju choroby, to jest to wystarczający powód, by trwale i zdecydowanie przejść do szkoły pozytywnej.

Tylko dwie lektury polecam na zakończenie ....
Postanowienia noworoczne w wikipedycznym skrócie.
Homo oeconomicus - podejście współczesne

niedziela, 20 grudnia 2015

Uprzejmie donoszę

Niezapomniany Mrożek w sztuce Policja, jako jeden z pierwszych wskazał nieoczekiwane konsekwencje donosu. "Ja doniosłam na niego, on doniósł na mnie..." - i tak zrodziła się miłość a przynajmniej udane małżeństwo.
Życie to nie teatr, donosy to nie zabawa - zatem może warto przyjrzeć się donosowi od innej strony niż zrobił do Mistrz Sarkazmu i Satyry? Donos chyba najtrafniej można określić jako rodzaj informacji o nieprawidłowościach (niezgodności z prawem lub niewłaściwej społecznie) przekazanej władzy w celu wywołania określonej reakcji lub przynajmniej podzielenia się odpowiedzialnością za posiadaną wiedzę.

Podejście do donoszenia różniło się pomiędzy mieszkańcami Polski i społeczeństwami Europy zachodniej. Prowadziło to czasami do pewnych kulturowych problemów komunikacyjnych. Obecnie sytuacja ulega jednak zmianom. Przy czym odnoszę wrażenie, że wpływy niekoniecznie płyną tylko z Zachodu na Wschód ale i w drugą stronę. "Kierunek" zresztą niekoniecznie ma tu znaczenie dosłownego przepływu idei czy wzorców społecznych. Źródło bowiem jest dużo głębsze i wypływa obecnie zarówno w Polsce jak i w krajach "starego zachodu" z bardziej fundamentalnych społecznych pokładów.

Zwróćmy się zatem do historii aby odpowiedzieć na pytania dlaczego przybysze (głównie migranci ekonomiczni, często młodzi mężczyźni) z PRL doznawali dysonansu poznawczego jeśli chodzi o donosy w społeczeństwach Anglii, Francji czy Szwecji.
W Polsce donosy miały złą opinię z oczywistego powodu. (Moich równolatków po raz kolejny przepraszam za pisanie oczywistości ale pamiętajcie o młodzieży ;) )Ponieważ jak wynika z definicji, adresatem donosu jest władza, tej zaś nie darzono ani szacunkiem ani zaufaniem, oczywistym jest, że zawiadamianie jej o czymkolwiek było niemoralne. Po drugie, skoro same władze różnych szczebli generowały nieprawidłowości, to trudno było oczekiwać, że donos coś w tej kwestii zmieni. Wiara bowiem w dobrego cara i złych bojarów oczywiście przeniknęła ze wschodu i do polskich umysłów, chyba jednak w zupełnie pomijalnym stopniu.



W tym kontekście donos został zmieniony przez antykomunistyczną opozycję w "ujawnienie nieprawidłowości". Zamiast donosu pojawiło się ujawnienie prawdy, co było nierzadko aktem odwagi. Obserwując tych bohaterów i porównując naszą sytuację z zachodem, jego wolnymi mediami, państwem prawa i kontrolą społeczną, trudno było uwierzyć, że sytuacja po drugiej stronie muru nie była fundamentalnie aż tak odmienna jak się wydarzało. Jeffrey Wigand stał się ikoną ale cały problem nie sprowadzał się przecież do kilku menadżerów jednej firmy czy gałęzi przemysłu.

Dlaczego obserwujemy taką konwergencję? Moja hipoteza jest następująca. Z jednej strony od wielu lat eroduje etos "uczciwego kapitalizmu". Być może etos ten był do pewnego stopnia mitem, który jednak oddziaływał poprzez świadomość na rzeczywistość (jako odwrotność marksowskiej tezy, że to byt kształtuje świadomość). Jeśli coraz więcej graczy wolnego rynku gra nieuczciwie, to niezależnie od przyczyn, całe branże zanurzają się w szarą strefę etyki.
Wtedy donos nie ma sensu, bo kto gra znaczonymi kartami będzie ostrożnie szafował donosami, aby samemu nie wpaść. Chyba, że wie, że jest zupełnie bezpieczny a urzędowa kontrola wykaże to i tylko, co ma wykazać. Jeśli nawet takiej erozji nie ma obiektywnie, to liczba ujawnianych przypadków nadużyć projektuje taki społeczny odbiór i efekt jest dokładnie taki sam.
Druga przyczyna jest jeszcze bardziej fundamentalna. Pamiętając, że PRL-owski rząd był traktowany niemal jako okupacyjny (i w istocie trochę tak było), to warto zauważyć, że w sumie niewiele się zmieniło.

Polaryzacja polityczna, nie tylko w Polsce, powoduje w zasadzie ten sam efekt. Może na osobny esej temat ale chyba nikt nie protestuje?

Na sam koniec dla odmiany wątek osobisty. Oczywiście zetknąłem się już z donosami... Co więcej, chyba wszystkie możliwości udało mi się już doświadczyć (bezpośrednio lub pośrednio). Donosy prawdziwe, oparte na interesie publicznym. Tych było najmniej. Donosy powodowane interesami, to jest na konkurenta. Donosy na konkurenta, przez donosiciela, który sam podobnymi do zgłaszanych nagannych praktyk mógłby się "pochwalić". Donosy zupełnie pozbawione podstaw, jednak zawsze powodujące zamieszanie...No jeśli z tego do opinii publicznej trafia jakiś 1% to co ludzie mają na ten temat myśleć?

niedziela, 29 listopada 2015

Praca pod szarym niebem

FOR opublikowała skrótowe wyniki badań, z których wynika, że około 2 milionów mieszkańców naszego kraju pracuje "na szaro". Mechanizm polega na tym, że dana osoba pracuje legalnie jednak część wynagrodzenia otrzymuje "z ręki do ręki", z zaoszczędzeniem podatków i składek ubezpieczenia społecznego.

Cytując to źródło muszę się zastrzec, że nie zgadzam się z większością wniosków płynących z publikacji. Precyzyjniej, w części są one logiczne i słuszne, jednak całość, kontekst i sposób prezentacji (tych wniosków) brzmi zbyt populistycznie i jest zbyt mocno ideologicznie uwarunkowana. Nie mniej nie do wniosków ale do samego badania chciałbym się odnieść. Szacunek samej liczby osób, którzy jako pracownicy żyją pomiędzy światem oficjalnym i "równoległym obrocie gospodarczym" wygląda bowiem całkiem wiarygodnie.

Odrzucając na razie całą dyskusję o przyczynach stanu rzeczy (z pewnością byłaby to interesująca dyskusja a z pewnością osobny "zapisek") chciałbym się skoncentrować tylko na jednym elemencie: ile na tym tracą pacjenci.

Przyjmijmy dwa różne założenia do przeprowadzenia szacunku, które mieszczą się w granicach rachunku prawdopodobieństwa. Najpierw minimalistycznie. Załóżmy, że badacze przeszacowali liczbę takich osób i z ostrożności oraz dokładności pomiaru obniżmy w założeniach o 1/4. Mamy zatem 1,5 miliona takich pracowników. Przyjmijmy, że każdy z nich dostaje co miesiąc ekstra nie 430 Euro, jak wskazują wyniki badań, ale tylko 1000 PLN. Trudno racjonalnie szacować te dane niżej. Roczny ubytek w finansowaniu świadczeń to przy tych bardzo ostrożnych szacunkach ok. 1,2 miliarda złotych. Przekładając na konkretną pomoc to szansa dla blisko 600 tysięcy pacjentów na operację zaćmy, blisko 100 tysięcy endoprotezoplastyk lub np. ponad 12 milionów mammografii.

Przyjmijmy teraz wariant zgodny z liczbami podanymi w wynikach badania, prawdopodobnie bliższy rzeczywistości lecz z pewnością nie maksymalny. Może być bowiem tak, że jak w każdym badaniu opartym na wywiadach, dochodzi do systematycznych błędów pomiaru. W związku z tym liczba osób w szarej strefie może być na prawdę nawet nieco większa, ponieważ ankietowani niekoniecznie nawet w takiej metodologii ujawniali prawdę. Wynik w oparciu o takie założenia jest zdecydowanie większy, to jest 3 miliardy złotych.

Nawet ograniczenia zjawiska "szarej" płacy o połowę oznaczałoby znaczące poprawienie dostępności do świadczeń. Jednak, ze względu na masowe występowanie zjawiska, ewentualne osiągnięcie jego ograniczenia nie jest tak proste, jak to przedstawiają komentatorzy.

niedziela, 15 listopada 2015

Wojenna solidarność z Francją

Muszę przyznać, że sposób przedstawienia przedwczorajszego ataku w Paryżu budzi we mnie poczucie pewnego dysonansu. Solidaryzowanie się z Francją bardziej przypomina mi reakcję na trzęsienia ziemi, powodzie i tym podobne nieszczęścia. Podejście takie jest zrozumiałe. To przecież kolejny atak terrorystyczny większej skali przeprowadzony na Zachodzie przez ludzi wyznających bardzo podobny zestaw wartości i interpretujący w taki a nie inny sposób swoją religię.
Zdecydowanie łatwiej o tych tragediach myśleć jako o czymś strasznym ale w jakiś sposób "naturalnym" niż jako o elemencie konfliktu, którego stroną jesteśmy.

Narysujmy jednak bliższy rzeczywistości i w związku z tym bardziej przyziemny obraz całej sytuacji. WTC nie był pierwszym atakiem terrorystycznym jednak ustanowił pewien umowny początek wojny, która trwa do dzisiaj. Atak w Paryżu, bodaj trzeci w podobnej skali w Europie, po Hiszpanii i Londynie, różnił się jednak jednym znaczącym szczegółem. O ile za atakami w Hiszpanii i Londynie stała "międzynarodówka islamska" o tyle teraz mamy jasny obraz - jest to Państwo Islamskie. Państwo nie tylko z nazwy ale spełniające kryteria państwowości: terytorium, które kontroluje i ludzi na nim mieszkających (według różnych szacunków do 7 milionów).

Przegrywają oni (tj. PI) wojnę powoli ale systematycznie na wszystkich frontach (irackim a właściwie szyickim, kurdyjskim a ostatnio nawet syryjskim) ucieka się do krwawego ataku na cywilach, co ułatwia exodus uchodźców, zresztą tą samą wojną powodowany. Przegrywają z powodu presji, w tym militarnej, USA i Francji. Atak zatem w Paryżu był z punktu widzenia liderów PI rozpaczliwym kontratakiem. Krwawym i barbarzyńskim, na podobieństwo polityki, którą PI w swoim zasięgu prowadzi, jednak patrząc na równowagę sił, rozpaczliwym i świadczącym o słabości.


Nie umniejszając tragedii poległych rannych i ich rodzin, to z punktu widzenia samego PI raczej krótkoterminowo przyspieszy jego koniec. Zmobilizuje Francję, jak by nie było całkiem sporego kraju a także jej sojuszników. Dodatkowe naloty, operacje sił specjalnych, jeszcze większa pomoc dla "wrogów naszego wroga" a przede wszystkim jeszcze radykalniejsze odcięcie od finansowania nie pozwoli zapewne na kolejny atak. Wojna to drogi biznes, nawet jeśli chodzi o atak terrorystyczny.

Wracając do solidarności z Francją to jest to przecież solidarność wojenna. Solidarność z krajem zaatakowanym oznacza przecież naturalnie uznaniem ich wroga za naszego wroga...Czy na pewno "trójkolorowo barwiący" się mają taką świadomość? Nie jestem pewien ani co do liczby ani co do poziomu tej świadomości.

Natomiast długofalowe skutki wojny czy też jej kolejny rozdział to już zupełnie inny temat. Temat wojny nie jest zupełnie nowy w moich zapiskach ponieważ wojna jest przecież pokojem, czyż nie?

PS. Zdjęcie zrobiłem kilka lat temu w Cork, w dniu świętego Patryka. Irlandię dzieli od Francji (w sensie politycznym i geostrategicznym) podobna odległość jak u nas. Irlandię warto przypomnieć jako wyspę (co prawda dokładnie po przeciwległej do Cork stronie) także dotkniętą terrorem i to wcale w nie tak odległej przeszłości. Terror też miał "odrobinę" religijnego podłoża... ale to oczywiście także temat na zupełnie inną opowieść...

niedziela, 8 listopada 2015

Ciemne chmury nad klimatem

Kiedy mniej więcej dziesięć lat temu dyskusja o efekcie cieplarnianym rozpętała się dość żywo byłem nieco zdziwiony. Pamiętam bowiem dość dobrze, że czytałem o tym jeszcze w czasach licealnych, czyli w pierwszej połowie lat 80-tych ubiegłego stulecia. Po przejrzeniu archiwalnej dokumentacji naukowej okazuje się, że hipoteza o wpływie człowieka na klimat pojawiła się ponad 100 lat wcześniej.



Wywód był dość prosty, zrozumiały i przekonujący. Uwalniamy do atmosfery dwutlenek węgla kilkaset razy szybciej w porównaniu do tego, jak natura, korzystając z energii słońca odkładała węgiel. Jednocześnie, jeszcze szybciej, emitowany jest metan. Gazy te pochłaniają energię słońca i zatrzymują ją całkiem skutecznie. Na zasadzie sprzężenia zwrotnego energię tę magazynuje woda. Temperatura rośnie. "Praw fizyki Pan nie zmienisz nie bądź Pan głąb".

To co zdziwiło mnie jeszcze bardziej, to ideologizacja. Po obu zresztą stronach, "prawej" i "lewej", tzw. debaty. Zdziwienie zmienia się w niesmak, gdy sięgniemy głębiej do finansowych źródeł tej "debaty". Po każdej stoją bowiem ciężkie pieniądze, które chcą się stać jeszcze bardziej opasłe, bazując na "prawdzie" jednej (może i ocieplenie klimatu jest, ale kto wie dlaczego, może to słońce a może co innego w każdym bądź razie należy zwiększać wydobycie i konsumpcję paliw kopalnych) lub drugiej (dowody na "ludzkie" przyczyny globalnego ocieplenia są niepodważalne, w związku z czym należy podejmować różne projekty za publiczne pieniądze, niezależnie od tego, czy zwiększają emisje gazów cieplarnianych czy nie, pod warunkiem, że się opłacają - np. przywożenie łupin kokosowych z drugiej półkuli).

Stan Nowy Jork otwiera kolejny rozdział w tej debacie. Czy Exxon Mobil jest winny czy nie jest w gruncie rzeczy sprawą wtórną. Ewentualne udowodnienie nielegalnych działań zabierze lata, podobnie jak to było w przypadku szkodliwości tytoniu (celowo podaję link do tej właśnie strony, i jak się łatwo domyśleć, nie tylko dlatego, że jest wyczerpująco i dobrze opracowany). Podstawowe pytanie pozostaje otwarte: czy stać nas na prawdziwą politykę chroniącą zarówno klimat jak i zdrowie naszych płuc?

Doceniając pracę nie tylko obrońców prawa zza ocena polecam także całkiem przejrzystą i interaktywną mapę przygotowaną przez nasz rodzimy Inspektorat Ochrony Środowiska.

PS. Na zakończenie - jeszcze jedna analiza porównawcza tych dwóch spraw: Prof. Bergkamp porównuje obydwie kwestie.

niedziela, 1 listopada 2015

O tych, którzy już poza obłokami i o tych, którzy tam zmierzają

Nie sposób pisząc wieczorem pierwszego dnia przedostatniego miesiąca roku nie wspomnieć tych, którzy są już poza naszym światem. Pamiętam oczywiście, że wiara w życie po życiu przeplata się wśród czytelników z wiarą o końcu naszej świadomości z końcem form białkowo-lipidowych struktur mózgu czy też ostatecznym brakiem połączeń między synapsami.
Poszukiwanie różnych form nieśmiertelności jest fundamentalną motywacją ludzi, chociaż, trzeba przyznać, bardzo rzadko spotykaną. Podświadomej chęci przekazywania własnych genów następnemu pokoleniu trudno do tej motywacji zaliczyć jako wspólnego mianownika świata istot żywych, niekoniecznie jednak świadomych.

Ponieważ rozstrzyganie o sprawach wiary to na prawdę trudne wyzwanie, pozostawię je, przynajmmniej chwilowo, innym.

Warto jednak o nas, z każdym dniem zmierzającym w stronę horyzontu zdarzeń, kilka spostrzeżeń poczynić, jeśli nie dla współczesnych to choćby dla potomnych.
Stosunek do śmierci jest sprawą co najmniej dziwną. Młodość sprzyja przekonaniu o własnej nieśmiertelności, po czym w wieku dorosłym czasu na myślenie o śmierci mamy za mało. Stąd taka popularność świąt 1 i 2 listopada - to przecież jest jakaś okazja aby całoroczne zaniedbania spróbować nadrobić.

Z wiekiem śmiertelność można już powoli zacząć traktować jako przywilej, co choćby w nierozstrzygalnej debacie nad eutanazją czy samobójstwami widać doskonale. Jednocześnie życie ceni się w wieku dojrzałym bardziej niż za młodu, co tylko pozornie jest nielogiczne.
Trudno zresztą nie odszukać też drugiej, ciemnej strony, poszukiwania śmierci. Czyż palenie papierosów, intensywne picie alkoholu, zażywanie narkotyków, jazda motorem czy samochodem z niebezpiecznymi prędkościami czy uprawianie sportów ekstremalnych o tym nie świadczą? Jeśli to nie ten, zwierzęcy gen śmierci, to jak powyższe i szereg innych zjawisk społecznych można wyjaśnić?

Niezależnie od stosunku do spraw ostatecznych warto od czasu do czas powtórzyć memento mori. Nawet trochę częściej niż stojąc w korku na cmentarz ze szczątkami najbliższych...

niedziela, 27 września 2015

Ekonomiczna strona dwóch kółek

Muszę przyznać, że poczułem się nieco sprowokowany. Oto bowiem p. Maciej Sobol w swoim blogu porównał koszty logistyczne, które całkiem spora populacja musi ponosić, dojeżdżając do pracy. Gwoli ścisłości więcej przeczytać można na lokalnym, krakowskim serwisie GW, dość wiernego kronikarza rowerowej Polski 21 wieku. Następnego dnia jeden z czytelników moich zapisków podesłał mi krótki filmik z "The Economist" jako warty podzielenia się(dziękuję :) ). Uznałem, ze jako rasowy miejski cyklista dojeżdżający do pracy rowerem od 20 lat (naprawdę tyle ?! ;) ) powinienem jednak zabrać głos w tej sprawie, mimo że nie tylko i nie przede wszystkim pieniądze decydują o wyborze tego właśnie pojazdu do codziennej komunikacji. To jednak temat na odrębny zapis, do którego mam nadzieję, dojdzie. Na razie pozostaje mi obiecać, że niniejszy blog nie będzie o rowerach. Chociaż czasami przejadą z lewej do prawej ... lub z prawej do lewej.

Po pierwsze z wyliczeniami p. Macieja należy się generalnie zgodzić. Jest zawsze odniesienie do wartości „przeciętnych”, które dokładnie pasują do niewielu ale oddają mniej więcej generalne relacje. Łatwo zwrócić uwagę, że w przypadku roweru są to koszty posiadania i eksploatacji a samochodu używania i częściowo posiadania. Zróbmy zatem małą korektę i dokonajmy przeliczenia koszty zarówno posiadania i eksploatacji jak i samego używania (zakładając, że samochód czy rower nieużywane pozostają do użytku w pełnej wysokości.

Dla uproszczenia przyjąłem, że samochód będzie jeździł 20 lat a jego wartość odtworzeniowa to 60 tys. Natomiast rower przy zakupie ma wartość 1,5 tys. i jest używany przez okres 6 lat przez 6 miesięcy w roku. Dane jak widać ostrożnościowo unikają jak można przeszacowania samochodu i niedoszacowania roweru. Tak na wszelki wypadek. Resztę wyliczeń zapożyczyłem od autora i to policzone miesięcznie wartości POSIADANIA i UŻYWANIA:

    Koszt roweru- 92 PLN za każdy miesiąc jeżdżenia
    Koszt komunikacji zbiorowej – 88 PLN miesięcznie (jako lokalny patriota podałem koszt karty miejskiej na wszystkie linie, można zatem taniej)
    Koszt samochodu - 550 PLN.


Jest oczywiste, że koszt roweru wyszedł wysoki tylko dlatego, że przyjąłem dość rygorystyczne założenia. Koszt posiadania dość trudno oddzielić od używania. W praktyce bowiem niezbędne byłoby bowiem rozgraniczenie kosztów używania codziennego, częstego, umiarkowanego i sporadycznego. Już samo brzmienie tych przymiotników sugeruje dużą niedokładność. Jednak w praktyce tak często właśnie jest w przypadku przedmiotów. Ktoś posiada rower ale używa go przeciętnie w co druga sobotę od maja do września. Lub ktoś ma samochód ale tak na prawdę jeździ nim przeciętnie raz w miesiącu.

Zatem dla zabawy raczej, ze względów metodologicznych, spróbujmy ocenić koszty wyłącznie "używania" wobec "używania sporadycznego". Zadanie w praktyce niewykonalne, nie będę zatem męczył metodologią liczenia a w zasadzie szacunków, zatem podam od razu wyniki, także w wymiarze miesięcznym:
  • Używanie roweru - 50 PLN
  • Poruszanie się tramwajem/autobusem - 88 PLN
  • Używanie samochodu - 160 PLN
Chciałbym jeszcze na zakończenie przeliczyć pieniądze na jeszcze jeden wskaźnik, ciekawszy niż "czyste" pieniądze. Mianowicie jako "walutę" przyjąłem liczbę godzin pracy wykonanej za krajową średnią.

MobilnośćPrzepracowane godziny na posiadanie i używanieGodziny - używanie
Rower53
Komunikacja miejska55
Samochód319
Wnioski jak sądzę, nasuwają się same?

niedziela, 30 sierpnia 2015

Cywilizacja broni nadchodzi?

Z okazji sierpniowej rocznicy - mimo, a może własnie dlatego, że bez przemocy temat o dostępie do broni wydaje się naturalny.

Z mojego profesjonalnego (zdrowia publicznego) punktu widzenia nie ulega wątpliwości, że im mniej broni w społeczeństwie, tym lepiej. Zarówno badania, o wpływie dostępności broni palnej jak i teoretyczne modele budowane na znajomości ludzkich zachowań są w tej kwestii jednoznaczne. Równie jednoznaczne opinie o zupełnie przeciwnych wnioskach prezentują jednak osoby motywowane chęcią zysku, prestiżu, zabawy a czasami z powodów ideologicznych.

Zapewne pojawią się w dyskusji inne, bardziej szlachetne intencje, jak kochające przyrodę myślistwo, odstresowanie się przy strzelaniu do tarczy czy przygotowanie się do wojny partyzanckiej. Wybaczcie, pozostanę jednak wobec nich sceptyczny.

W Polsce wciąż dostęp do broni jest ograniczony, chociaż bynajmniej nie śladowy, jak pokazują policyjne statystyki.
Mam rzecz jasna na myśli miarę względną. Więcej różnego rodzaju broni palnej na 1000 gospodarstw domowych jest w USA, starej UE ale także w takich krajach jak Afganistan czy Irak. Nie oznacza to jednak, że sytuacja nie ulegnie zmianie.

 Wybiegnijmy zatem w przyszłość, co może się stać? Produkcja strzelb, pistoletów czy rewolwerów to przecież biznes, który stawia sobie za główny cel wzrost zysków i sprzedaży. Stąd dość oczywista droga do efektywnej kampanii medialnej i PR-owej, "zainwestowania" w kampanię wyborczą kilku polityków i zmiany "restrykcyjnej, wszetecznego, nadmiernie biurokratycznego i oczywiście opresyjnego prawa, które powoduje, że sprzedaż tych pożytecznych narzędzi jest tak mała w proporcji do "realnych społecznych potrzeb".

Dodajmy zresztą uczciwie, że nie tyle trudności mają charakter biurokratyczny co ekonomiczny. Minimum 10-15 tys., które musi wydać "miłośnik" to jest jednak kwota, która ogranicza populację docelową do około 10% populacji. Na razie.

Jeśli będzie zaangażowana polityka (jako, że zabawa z częścią mediów tylko taki cel mieć będzie), to oczywiście polityk ma do wyboru kilka możliwości. Po pierwsze można odmówić udzielonego wsparcia i altruistycznie wyzbyć się wsparcia, które jest sprzeczne z wyznawanymi wartościami. Wtedy jest szansa, że przepisy o przechowaniu pistoletów czy strzelb pozostaną i dadzą przynajmniej formalną ochronę przed nadużyciem i tym samym ograniczone będzie ryzyko. Druga możliwość jest inna: szybka ze wsparcia skorzystać, dając się przekonać, że interesy biznesu idealnie wpisują się w jego/jej poglądy. W tym obszarze mocno przychodzi w sukurs ideologia.

Jeszcze inna możliwość to zachowanie z wyboru lub przymusu (jeśli w poprzedniej rundzie wsparcie nie zostało zaproponowane) kunktatorskie: poczekajmy co z tego wyniknie i co sądzą wyborcy. Problem jest taki, że pogląd wyborców nie jest z reguły wyrobiony i podlega rozlicznym wpływom. Poglądy również można "kupić" przez sprawną kampanię promocyjną, co sprawia, że działania biznesu będą iść (a są symptomy, że to się już dzieje) dwutorowo.

Obiektywne badanie, że ideologia, jak często zmienia się z rzeczywistością: NRA myli się i promuje tezy, które nie znajdują realnego uzasadnienia

Żeby nie było tak poważnie ale z humorem a nawet nieco erotycznie - to jeszcze kilka rytmów na zakończenie ... bum, bum wystrzelonych przez Gorana ;) ... a poważnie, to też pokazuje, że i biologia (lub, jeśli wolicie - element animalny) też opowiada się za bronią, skoro się kojarzy ;)

PS1. Żeby zapobiec wątpliwościom: popieram pacyfizm - ale przede wszystkim w Rosji czy Państwie Islamskim.
PS2. Nie zauważyłem ale ostatnia polityczna przygoda z pozwoleniem na broń nie odbiła się w formie żadnej publicznej debaty nad istota sprawy. Zwykle tego typu sprawy ujawniają się przypadkiem i są jedynie wystającym wierzchołkiem góry lodowej problemu ... Czyli przepisy sobie a praktyka sobie...

środa, 12 sierpnia 2015

Jak pływać i nie utonąć?

Upały, jakkolwiek nikogo nie przekonają do istnienia globalnego ocieplenia, mają jednak znaczenia dla świadomości społecznej. Nie mam na myśli tylko efektów udaru słonecznego. Liczba korzystających z kąpieli (w wodzie) jest wprost proporcjonalna do temperatury powietrza i wody. Ta druga jest latem o kilka - kilkanaście stopni chłodniejsza, co właśnie zapewnia miły dla rozgrzanego ciała efekt chłodzenia.



Jak łatwo się spodziewać, skoro więcej osób wchodzi do wody, to też proporcjonalnie więcej osób z niej nie wyjdzie o własnych siłach. Utonięcia w Polsce są przyczyną 600-700 zgonów rocznie. Ponieważ trudno oszacować ile łącznie naszych rodaków wchodzi do wody, to trudno wyrokować, jak bardzo niebezpieczne jest pływanie czy jego próba. Z pewnością pływanie w rzekach (blisko 1/3 utonięć) jest niebezpieczniejsza niż jazda na motorze, jeśli jako proporcji użyjemy liczby przepłyniętych/przejechanych kilometrów. Dla kochających statystyki odsyłam do stron POLICJI, która zapewne jest powiadamiana o zdecydowanej większości tego typu wypadków. Chociaż oczywiście utonięć jest więcej a statystykach figurują jako np. zaginięci. Z kolei część osób, które utonęło, tak na prawdę zginęło np. z powodu zawału serca, które pechowo zdarzyło się nad wodą lub w wodzie.

Polska, podobnie jak kraje w naszym rejonie Europy, ma proporcjonalnie więcej utonięć niż rejony UE historycznie zachodniej. Jednak takie porównania trzeba robić bardzo ostrożnie i wnikać, jakie kryteria są brane pod uwagę do kwalifikacji danego wydarzanie do odpowiedniej kategorii. Na przykład upadek pijanego młodzieńca z mostu może być zakwalifikowany zarówno jako utonięcie w rzece jak i uraz związany z alkoholem. Nie mniej problem istnieje nie tylko jako wypełnienie ogórkowego sezonu wiadomościami przyciągającymi telewidzów.

Statystyki to jednak tylko część tematu. Trudno bowiem porównywać utonięcia w naszym kraju z pojedynczymi katastrofami, jak choćby te, które dotykają imigrantów płynących przez Morze Śródziemne, gdzie zdarzyło się, że w czasie jednego sztormowego dnia utonęło więcej niż przez cały rok w Polsce. Zatem nie o licytowanie na liczby chodzi a o znalezienie przyczyn tego stanu rzeczy i zaproponowanie rozwiązań systemowych, które mogą pośrednio ocalić od przedwczesnej śmierci kilkadziesiąt a może i ponad sto istnień każdego roku.

Żeby było trudniej, podnieśmy poprzeczkę: jak to zrobić aby jednocześnie liczba osób pływających w naszym kraju powiększyła się znacząco. Może nie wypada tego przypominać, że pływanie jest jedną z lepszych dla ciała aktywności fizycznych. Czyli to nie mają być takie regulacje, które po prostu ograniczą administracyjnymi nakazami pływanie lub poprzez kampanie społeczne wywołają skojarzenie wody z niebezpieczeństwem (zasłyszane nie raz nad jeziorem lub morzem: "nie wchodź do wody bo utoniesz, dziecko" i już młode pokolenia nabywa kolejnego "bezpiecznego" nawyku, że najbezpieczniej leżeć w obrębie swojego parawanu i nie ruszać się). Strach nigdy nie jest dobrym doradcą a właśnie statystyki krajów, gdzie więcej ludzi pływa regularnie a rzadziej tonie dowodzi, że można inaczej. Zatem każda strategia powinna raczej zakładać upowszechnienie pływania niż jego ograniczenie. Zresztą nie do końca wierzę w inne statystyki. Otóż według badania CBOS 64 procent polskiej populacji potrafi pływać a 28% up (spośród 2/3 deklarujących uprawianie aktywności fizycznej) pływa przynajmniej sporadycznie. Nie mam na to twardych dowodów (może ktoś podpowie źródło do weryfikacji) ale wydaje mi się, że pytania w ankiecie były zbyt ogólne i ankietowany odpowiadając, że pływa miał na myśli np. fakt, że rzeczywiście w zeszłym roku korzystał z Jacuzzi...przez całe dwie godziny...


Czy przepisy w sprawie należałoby zmienić? Pewnie warto sprawdzić, czy przepisy są jakościowo dobre (zawsze można poprawić) ale i czy te niezłe są stosowane. Zwykle bowiem okazuje się, że regulacje są słuszne ale z praktyką niekoniecznie. Strategia jest przez Światową Organizację Zdrowia przygotowana: WHO o tonięciu. Procedowana w parlamencie ustawa o Zdrowiu Publicznym wesprze te pozytywne tendencje, które już przebijają się. Najwięcej bowiem można osiągnąć przez skoordynowane działanie samorządów, szkół i służb ratowniczych. Karta pływacka WOPR oczywiście nie gwarantuje, że ktoś umie na tyle dobrze pływać, że nigdy, w żadnych warunkach, nie utonie. Natomiast wymogi do jej zdawania powinny stać się pewnym minimum programowym edukacji wodnej na poziomie szkoły podstawowej, najpóźniej gimnazjum. Po szkole też można osiągnąć więcej, może nawet te 28% regularnie pływających ze wspomnianego badania.

Zresztą sporo pozytywnego już się dzieje. W Borach Tucholskich, gdzie miałem okazję na krótkim urlopie przebywać gminy (często przy wsparciu Unii) całkiem porządnie przygotowały kilkadziesiąt ogólnodostępnych kąpielisk do sezonu. Niektóre są także strzeżone przez ratowników. Widziałem też tabliczki poświadczające kontrolę Państwowej Inspekcji Sanitarnej, która zresztą przygotowała bardzo przyzwoity serwis kąpieliskowy . Dla miasta i gminy Czersk publiczne kąpielisko to coś więcej niż miejsce wypoczynku i sposób na przyciągnięcie turystów. Dla mieszkańców to po prostu wspólna przestrzeń, gdzie można spędzić czas naszego krótkiego lata.

No to chlup i do usłyszenia ;)

niedziela, 12 lipca 2015

Ignorance is strenght

Ostatni ze sloganów w najmniejszym stopniu stracił na aktualności. W dodatku wdrażany w sposób o tyle miękki co skuteczny.
Utrzymywanie w niewiedzy szerokich rzesz konsumentów nie jest bowiem efektem zamierzonej i celowej strategii. Gdyby taka rzeczywiście była, problem byłby mniejszy. Na taka akcję łatwo odpowiedzieć kontrakcją. Ostateczny efekt takiej próby socjotechniki byłby rzeczywiście trudny do przewidzenia.

Przywilejem mojego pokolenia jest powrót do późnych lat PRL-u. Oczywiście zamierzona i realizowana strategia propagandowa była realizowana. Nakłady na nią były tez spore. Jednak presja ta spotkała się z mniej lub bardziej zorganizowaną kontr-presją. Uruchomiło to sprzężenie zwrotne. Im większy był wysiłek propagandystów tym mniej skuteczny się stawał.

Sytuacja aktualna jest zupełnie różna od tej zapamiętanej z lat 70-tych i 80-tych. Po pierwsze na propagandę wydaje się przynajmniej o dwa rzędy wielkości więcej. Nie ma już wydziałów propagandy, są za to liczne działy/departamenty/piony marketingu i PR-u. Po wtóre nie ma wspólnej linii ponieważ cele są również zróżnicowane. Jednak końcowy efekt nie musi być wcale mniej groźny. Dlaczego? Ponieważ zsumowany efekt kampanii marketingowych, bazujących na niskiej średniej inteligencji i wiedzy odbiorców powoduje szybkie i efektywne równanie w dół.

Jest jeszcze jedna przyczyna, dla której ignorancja rośnie w siłę. Mianowicie komputery. Oczywiście zaraz usłyszę o internecie, wikipedii, wiedzy bez granic. To wszystko prawda. Jednak na kształt współczesnego życia wpływa przede wszystkim organizacja pracy. Tu zastosowanie komputerów spowodowało skokowy spadek zapotrzebowania na sporą część prostszych intelektualnych czynności. To przełożyło się na wymagania wobec systemu edukacji. Wzrosło zapotrzebowanie na same tzw. ścisłe przedmioty. Jednak, z cały szacunkiem dla pracowników działów IT, nie są oni w stanie tej pustki wypełnić. Przyczyną jest zarówno (i przede wszystkim) niewielki udział "inteligencji technicznej" w całej populacji jak i zakres edukacji, która otrzymują.

To oczywiście dopiero początek procesów. przed nami kolejne wyzwania. Jednak przy końcu tego krótkiego wpisu chciałbym jeszcze dodać odrobinę optymizmu. To nie jest tak, że wszystko stracone. Dopóki zakres wolności jest jeszcze wystarczająco duży, proces intelektualnej degrengolady można nie tylko opanować ale i do pewnego stopnia odwrócić.

Temat jest niezwykle jednak wymagający dlatego należy doń powrócić po okresie lipcowych upałów....

niedziela, 14 czerwca 2015

Mrowisko

Krótka przerwa w publikacjach - i mamy już czerwiec.


Dobrze byłoby aby ten spokój wieczornego jeziora nas nie zmylił. Wszędzie dookoła tętni życie, pozornie nieświadome, że czy fiesty jest krótki a przesilenie zbliża się wielkimi krokami. Jeśli spojrzymy na liczby - czy to w kilogramach, czy to w liczbach istot - łatwo zauważymy, że prostsze formy dominują. Bakterii w jeziorze jest miliardy miliardów i ich masa w jeziorze przekracza wielokrotnie masę okoni. Owady roją się w setkach tysięcy a mimo to ich obecność mniejszą przykuwa uwagę od kilku jeży czy saren, jeśli będziemy mieli szczęście je zauważyć.

Jak łatwo się domyśleć, nie piszę tego bloga jako obserwator przyrody. Zatem chodzi o analogię. Być może wiele problemów współczesnych społeczeństw bierze się z tego, ze nie dostrzegamy planktonu bo uwagę odwracają orki? Z punktu widzenia pojedynczego okrzemka rekin to inna, wręcz kosmiczna skala. Z punktu widzenia ekosystemu planktonu jako całości istnienie lub nie jednego płetwala (nie przywiązując się do poszczególnych species oczywiście) nie ma najmniejszego znaczenia.

Wreszcie ludzie (na prawdę bardzo gruba analogia ale spodobała mi się, zatem ja zapiszę) zachowują się jak by żyli w watasze wilków podczas gdy już od starożytności a może chwilę wcześniej, żyją raczej w wielkich i rosnących mrowiskach? Nie proponuję jednak oczywiście, abyśmy przyjęli za wzór społeczność mrówek. Warto jednak chyba dorosnąć i porzucić mentalność watahy czy stada szympansów, nie uważacie?

PS. Nie zapomniałem o trzecim haśle, ciągle nad nim pracuję ;)

sobota, 30 maja 2015

Freedom is slavery

Wolność to niewolnictwo? Tu nie mam odwagi na długą i fundamentalną wypowiedź. Po pierwsze dlatego, że masa mądrych ludzi wylała oceany atramentu i niczego mądrego więcej wymyślić niepodobna ...Po wtóre każdy (mam nadzieję, chociaż osobom przed 30-tką można jeszcze podarować) w życiu doświadczył, ze wolność to funkcja ducha, nie okoliczności. Druga przyczyna ma jeszcze bardziej fundamentalne znaczenie. Mając świadomość śmiertelności (znowu, pamiętać należy, że młodzi ale i niedojrzali ludzie uważają się za naturalnie nieśmiertelnych przeciwieństwie do innego zupełnie innego gatunku tj. starszych) trudno jest uwierzyć w fałszywą zasadę generalnego uwarunkowania.

Ostatnie ostrzeżenie, żeby tym akurat hasłem nie zajmować się w tym miejscu zbyt dokładnie, ma wymiar biologiczny czy też biologiczno-psychologiczny. Ludzie przejawiają całą gamę zachowań kompulsywnych. To musi być bardzo głęboko w ludzkim genomie. Odpowiedzieć na pytanie czy alkoholik (hazardzista, heroinista, pracoholik, seksoholik...) jest wolny chyba uczciwie nie sposób. Oprócz tego same uzależnienia są cechą nawet nie stopniowalną ale płynną.

Z pewną odwagą mogę się natomiast odnieść do świata polityki. Zwłaszcza w ramach liberalnej demokracji. Po pierwsze zdecydowanie łatwiej niż z WIELKIMI (Fromm, Orwell, Weber a z kręgu naszego języka w tym obszarze tematycznym choćby Kołakowski, Tischner - oczywiście tylko procent ludzi, których należałby wymienić) jest dyskutować z politykami. Choćby dlatego, że z uwarunkowania nierzadko czynią cnotę.
Choćby dlatego, że liberalna demokracja chroni tylko przed NAJGORSZYMI politykami a nie promuje najlepszych.

Wróćmy na chwilę na ziemię, Rzeczpospolita Polska 2015. Wszystkie media, publicyści i specjaliści podkreślają, że społeczeństwo chce zmian. Czy jednak wolność w wyborach jest w istocie "wolna"? Czy nowe szyldy przyniosą więcej wolności czy raczej więcej niewolnictwa? Czy jest granica pomiędzy sprawnym kierowaniem państwem a przekroczeniem linii demarkacyjnej demokracji? Czy tak na prawdę dużo mniejsze znaczenie mają nazwiska (i szyldy) od kapitału, który za tymi nazwiskami stoi? kapitału nie tylko w znaczeniu finanse, nieruchomości i akcje ale też informacje, struktury, sieci zależności?
Czy pojedynczy głos ma znaczenie, czy może wycofanie się nie jest lepszą alternatywą? Może raczej w sferze politycznej to jednak uczestnictwo czyni nas wolnymi?

Dla przypomnienia: tekst, który nie starzeje się:

Ucieczka od wolności

Do posłuchania:

Fundacja - skrajne (galaktyczne ale nie tylko) ujęcie politycznego uwarunkowania - trochę Marksizm podniesiony do wielokrotnej potęgi - na szczęście w ujęciu literackim i fantastycznym...Czyli wszystko da się przedstawić w postaci zer i jedynek a jeśli tak to wszystko da się też i policzyć...Czyli wolność to nie niewolnictwo a złudzenie? Zastanów się drogi czytelniku nad odpowiedzią. Od tego jak odpowiesz zależy nie tylko Twoja przyszłość!

niedziela, 10 maja 2015

War is Peace

"War is Peace Freedom is Slavery Ignorance is Strength "... dlaczego właśnie kilka dni temu przypomniały mi się slogany Inglosoc'u? To było kilka dni temu zatem dość trudno przypomnieć sobie szczegóły ;) (. W przeciwieństwie do lat 80 -tych ;)
Orwella oczywiście czytałem z wypiekami chodząc do liceum. Była to dość marnej jakości bezdebitowa kopia (czytelników poniżej 35 roku odsyłam do stosownych źródeł). Co oczywiście sprawiło znacznie lepsze zaangażowanie w czytelnictwo wielu osób z mojego pokolenia niż ma to prawdopodobnie miejsce obecnie (tu: celowa prowokacja). Nie tylko czytałem ale także przywołałem także w jednej z prac na język polski. Ponieważ Orwell był na indeksie użyłem w tekście prawdziwego nazwiska pisarza. Polonistka sprawdziła kto to taki ten Blair (co nie było takie proste, ponieważ na zajęciach z literatury obcej na polonistyce Orwell był oczywiście autorem nieistniejącym a do wynalezienia wyszukiwarki internetowej musiało jeszcze kilkanaście lat upłynąć). Za pracę dostałem ocenę pozytywną a nauczycielka odrobinę przestraszona ale też odrobinę dumna z antykomunistycznych nastrojów wśród licealistów, delikatnie prosiła nas aby jednak na maturze na tego typu autorów nie powoływać się. Później była to jedna z pierwszych książek, które próbowałem czytać w oryginale.
Oczywiście wtedy ta lektura niosła dla nas dwa przesłania: jakie są "samo-nakręcające się" mechanizmy totalitaryzmów i po drugie, jak niewiele brakowało, żeby rzeczywistość świata wyglądała niemal dokładnie tak, jak napisał Orwell. O ile prawdopodobieństwo, ze ZSRR wygrają wojnę i podbiją USA nigdy nie było wysokie o tyle najpierw autorytarny a potem totalitarny reżim jako skutek kolejnej wojny światowej - wyglądał na scenariusz jak najbardziej możliwy. Zimna wojna nie doprowadziła wszelako (na szczęście oczywiście) niekontrolowanych reakcji łańcuchowych (nie wspominając o zapaleniu kilkudziesięciu "małych słońc") nad europejskimi i amerykańskimi miastami. Dalszą część historii znamy. Oceania zdecydowanie umocniła się w Europie a Eurazja nie tylko ustąpiła pola geograficznego ale także ideologicznego.

Wróćmy jednak do tego wymiaru tekstu Erica Blair'a, który był skierowany do zachodniego czytelnika. To, że jako licealiści, na ogół bez mentorów lub tylko z doraźnym ich wsparciem, nie byliśmy gotowi na konfrontację z tym wymiarem jest jasne. Z perspektywy czasu jednak, gdy z jednej strony przybyło doświadczeń a z drugiej wciąż jest nadzieja na ich wykorzystanie - może warto raz jeszcze przemyśleć to przesłanie. Orwell pisał swoje dzieło pod koniec życia i przelał na niego pełną zrozumienia ocenę natury ludzkiej. Ta przecież nie zmieniła się, chociaż same zagrożenia wolności są zupełnie inne niż w połowie XX stulecia.
W największym skrócie slogany INGSOC znaczyły tyle, że dwójmyślenie, od zawsze obecne w naszych umysłach, może być i w praktyce jest przez totalitarne siły wykorzystywane do zwiększenia władzy nad społeczeństwem. Jednak Orwell pokazał Partię Wewnętrzną jako niedościgniony ideał klasy władców. W praktyce jednak dwójmyślenie jest nam serwowane (i sami także je serwujemy albo mniej lub bardziej świadomie akceptujemy) na śniadanie, obiad i kolację. Dlatego przygotuję jeszcze kilka wpisów na ten temat.

Zaczniemy od wojny i pokoju. Kilka lektur chciałbym wcześniej polecić. Na przykład ciekawy program badawczy Maxa Roser'a: Wojny w liczbach
Zaproponowane przez WAD'a lektury: Jak Rosjanie przegrali wojnę
i
Polacy jak Tutsi
Z tym ostatnim tekstem nie do końca co prawda się zgadzam, w zasadzie jeden punkt, który warto przemyśleć czy jeszcze lepiej pytanie, które należy sobie zadać. Na koniec tekst bazowy. Przykłady może nie do końca idealne ale niezłe... Stare hasła, ta sama historia
PS. Na zdjęciu stare miasto w Tallinie. Estonia jako państwo "frontowe"? tak z zastrzeżeniem, że wojna jest pokojem ...

sobota, 2 maja 2015

Wielka Majówka

W tym roku niedługa ... ale jednak majówka.


Zatem morze  być musiało. Dla pamięci: temperatura powietrza 13, wody ok 8 a stan morza 2 lub 3.
Od ostatniego wpisu dużo się działo. Z najważniejszych wydarzeń należy odnotować odejście od nas Władysława Bartoszewskiego. To chyba ostatnia znana osoba ze swojego pokolenia. Chociaż oczywiście nie był święty a i żywy charakter powodował, ze miał więcej wrogów niż powinien, pozostanie jako wyjątkowy przykład osoby zarówno z cywilną jak i wojenną odwagą.
Zatem odszedł ale pozostawił nam po sobie świadectwo - jak sądzę także dla jego politycznych adwersarzy.

niedziela, 5 kwietnia 2015

Wielkanocny początek

Postanowienia noworoczne nie udają się ... przynajmniej w przypadku większości z nich. Dlatego uznałem, żeby początek przełożyć na inny termin. Wielkanocne święta to mam nadzieję nie-najgorszy wybór?
Wiosenna tatrzańska łąka sprzed kilku lat (także około-wielkanocna) na dobry początek...