niedziela, 15 listopada 2015

Wojenna solidarność z Francją

Muszę przyznać, że sposób przedstawienia przedwczorajszego ataku w Paryżu budzi we mnie poczucie pewnego dysonansu. Solidaryzowanie się z Francją bardziej przypomina mi reakcję na trzęsienia ziemi, powodzie i tym podobne nieszczęścia. Podejście takie jest zrozumiałe. To przecież kolejny atak terrorystyczny większej skali przeprowadzony na Zachodzie przez ludzi wyznających bardzo podobny zestaw wartości i interpretujący w taki a nie inny sposób swoją religię.
Zdecydowanie łatwiej o tych tragediach myśleć jako o czymś strasznym ale w jakiś sposób "naturalnym" niż jako o elemencie konfliktu, którego stroną jesteśmy.

Narysujmy jednak bliższy rzeczywistości i w związku z tym bardziej przyziemny obraz całej sytuacji. WTC nie był pierwszym atakiem terrorystycznym jednak ustanowił pewien umowny początek wojny, która trwa do dzisiaj. Atak w Paryżu, bodaj trzeci w podobnej skali w Europie, po Hiszpanii i Londynie, różnił się jednak jednym znaczącym szczegółem. O ile za atakami w Hiszpanii i Londynie stała "międzynarodówka islamska" o tyle teraz mamy jasny obraz - jest to Państwo Islamskie. Państwo nie tylko z nazwy ale spełniające kryteria państwowości: terytorium, które kontroluje i ludzi na nim mieszkających (według różnych szacunków do 7 milionów).

Przegrywają oni (tj. PI) wojnę powoli ale systematycznie na wszystkich frontach (irackim a właściwie szyickim, kurdyjskim a ostatnio nawet syryjskim) ucieka się do krwawego ataku na cywilach, co ułatwia exodus uchodźców, zresztą tą samą wojną powodowany. Przegrywają z powodu presji, w tym militarnej, USA i Francji. Atak zatem w Paryżu był z punktu widzenia liderów PI rozpaczliwym kontratakiem. Krwawym i barbarzyńskim, na podobieństwo polityki, którą PI w swoim zasięgu prowadzi, jednak patrząc na równowagę sił, rozpaczliwym i świadczącym o słabości.


Nie umniejszając tragedii poległych rannych i ich rodzin, to z punktu widzenia samego PI raczej krótkoterminowo przyspieszy jego koniec. Zmobilizuje Francję, jak by nie było całkiem sporego kraju a także jej sojuszników. Dodatkowe naloty, operacje sił specjalnych, jeszcze większa pomoc dla "wrogów naszego wroga" a przede wszystkim jeszcze radykalniejsze odcięcie od finansowania nie pozwoli zapewne na kolejny atak. Wojna to drogi biznes, nawet jeśli chodzi o atak terrorystyczny.

Wracając do solidarności z Francją to jest to przecież solidarność wojenna. Solidarność z krajem zaatakowanym oznacza przecież naturalnie uznaniem ich wroga za naszego wroga...Czy na pewno "trójkolorowo barwiący" się mają taką świadomość? Nie jestem pewien ani co do liczby ani co do poziomu tej świadomości.

Natomiast długofalowe skutki wojny czy też jej kolejny rozdział to już zupełnie inny temat. Temat wojny nie jest zupełnie nowy w moich zapiskach ponieważ wojna jest przecież pokojem, czyż nie?

PS. Zdjęcie zrobiłem kilka lat temu w Cork, w dniu świętego Patryka. Irlandię dzieli od Francji (w sensie politycznym i geostrategicznym) podobna odległość jak u nas. Irlandię warto przypomnieć jako wyspę (co prawda dokładnie po przeciwległej do Cork stronie) także dotkniętą terrorem i to wcale w nie tak odległej przeszłości. Terror też miał "odrobinę" religijnego podłoża... ale to oczywiście także temat na zupełnie inną opowieść...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz