niedziela, 17 grudnia 2017

Pierwsza, druga, trzecia, ... szósta, siódma?

Dość poważne pytanie dla współczesnych powinno brzmieć: czy zaczęliśmy zawracać z kierunku drogi do końca historii czy tylko chwilowo zabłądziliśmy z powodu kłopotów z odczytaniem instrukcji obsługi naszego GPS z wgraną demokratyczną mapą? Ponad ćwierć wieku, jaka upłynęła od publikacji eseju Fukuyamy to wciąż niewiele czasu. Z drugiej strony badacze w ramach projektu Świat w liczbach przekonują, że żyjemy w najbezpieczniejszym momencie historii i praktycznie wszystkie ważne parametry związane z jakością życia ulegają poprawie.

Wyjątek to z pewnością stan środowiska naturalnego, jednak przeciętna długość życia, zasobność materialna społeczeństwa, szybkość podróżowania, poziom analfabetyzmu i wiele innych jest lepsza niż za czasów dziadków, pradziadków nie mówiąc już o pra-pra-pra dziadkach.

Czy zatem na pewno zmiany, które o obserwujemy obecnie, choćby w Chinach, Rosji, Turcji a w mniejszym stopniu na Węgrzech i Polsce to znak, że wahadło zaczęło odjeżdżać od wskazówki "demokracja" i wolniej lub szybciej zmierza do pozycji autokratyzm i a może i jeszcze dalej?

Jeśli weźmiemy pod uwagę, że pierwotną przyczyną zmian są zmiany technologiczne, które w następstwie ciągną za sobą przekształcenia społeczne i polityczne, żadnego scenariusza nie można wykluczyć. W świecie cyfrowym nie żyjemy jeszcze nawet pełnego pokolenia a i same technologie są wciąż na etapie raczkowania. Jednak digitalna pajęczyna rośnie i wkracza w kolejne pola gospodarki i życia codziennego. Mniej jest także naiwnych optymistów, wierzących, że sieć będzie mechanizmem wspierającym partycypację społeczną a więcej pesymistów obawiających się powszechnej inwigilacji i końca prywatności.

Warto jednak zwrócić uwagę, że niektórym krajom udaje się wchodzić w nowe czasy spokojniej i bez większego ryzyka ograniczania wolności, podczas gdy w innych nasze "czujniki" wyraźnie wskazują na postępującą koncentrację władzy. Być może tu jest właśnie klucz do znalezienia przyczyn? Technologie informatyczne  bowiem w niespotykanym stopniu ułatwiają zarządzanie dużymi organizacjami i skomplikowanymi procesami - jak i również kontrolowanie aktywności poszczególnych ludzi w bezprecedensowym zakresie.

Wracając do równowagi władz. Jest zupełnie oczywiste, że stary monteskiuszowski trójpodział władzy zupełnie stracił  na aktualności. Tym bardziej dotyczy to średniowiecznego postulatu (zresztą zrealizowanego w świecie zachodu ale tylko częściowo w świecie muzułmańskim) rozdziału władzy świeckiej i duchowej. Obecnie można śmiało mówić, że obok władzy ustawodawczej, wykonawczej i sądowniczej wyrosły dodatkowe. Największy konsens panuje wokół pojęcia czwartej władzy, to jest mediów. Jednak media w coraz większym stopniu stają się emanacją innych sił, które je kontrolują: władzy biznesu (piąta władza - w rankingu zapewne wyżej) a w części krajów (również oczywiście w zróżnicowanym stopniu) władzy wykonawczej. Nie ulega zatem wątpliwości, że korporacje stały się bez wątpienia odrębnym źródłem decyzji, którego znaczenie w większości krajów Zachodu jest porównywalne z innymi.

Siłą, która również pojawiła się relatywnie niedawno, są profesjonaliści. Jakkolwiek działają w różnych branżach i są pośrednio kontrolowani przez inne władze, to obserwując trendy trudno się nie zgodzić z tezą, że informatycy, inżynierowie, lekarze i cały szarego rodzących się dopiero profesji posiadają kompetencje na tyle istotne, że przedstawiciele pozostałych władz przynajmniej biorą pod uwagę optykę ich postrzegania świata i przynajmniej do pewnego stopnia są brani jako partnerzy przez pozostałe "wierzchołki" struktur społecznych, ekonomicznych i państwowych.

Warto zatem spojrzeć na przypadek naszego kraju i przeprowadzane podporządkowanie władzy sądowniczej władzy politycznej w zdecydowanie szerszej perspektywie: tak w zakresie wpływu na koncentrację innych obszarów decyzyjnych, jak biznes, religia czy media jak i na tle świata. Pożądanie władzy jest bowiem stare jak sama ludzkość a obserwowane mechanizmy wyglądają podobnie.



Jeśli nazwisko Fukuyama czytasz po raz pierwszy ...

Świat coraz lepszym miejscem do życia? Przynajmniej według statystyk ...

Jeszcze kilka liczb

Konsolidacja władzy w Arabii Saudyjskiej

niedziela, 3 września 2017

Po co nam partie??

Zarówno komentatorzy jak i badający temat zwracają uwagę, że partie polityczne przeżywają poważny kryzys. Kryzys ten trwa tak długo, że opinia publiczna zdążyła się do niego przyzwyczaić. Co ciekawe, problem ten nie ogranicza się wyłącznie do Polski ale ujawnia się coraz częściej także w innych demokracjach, często teoretycznie starszych i stojących na wydawałoby się solidniejszych fundamentach. Francja, USA, Włochy - to tylko część znacznie dłuższej listy, których praktyka polityczna rozmija się w większym lub mniejszym stopniu z teorią samoregulacji funkcjonującej w ramach systemu reprezentacji parlamentarnych.

Zasady krążenia elit, opisane przez Pareto, rzucają nieco światła na ten fenomen. Jest bowiem jasne, że aktywność polityczna dla poszczególnych uczestników może być szansą na awans do wyższej klasy społecznej, związanej zarówno ze statusem materialnym, jak i uznaniem oraz możliwościami wpływu. Działacze politycznie, na ogół nawet nie czytając liczących już ponad 100 lat teorii, jak choćby tych sformułowanych ponad 100 lat temu przez Roberta Michelsa o "żelaznym prawie oligarchii", skutecznie korzystają z rezultatów jego opracowań lub podporządkowują się prawu, przez niego opisanego.

Teoretycznie, jeśli dana struktura partyjna w większym stopniu staje się aparatem wykonawczym do realizacji awansu swoich działaczy, może zostać wyparta w procesie demokratycznym przez nową lub nowe struktury. Mniejsze lub większe sukcesy tego typu inicjatyw potwierdzają, że wyborcy tak właśnie rozumieją ten problem. Jest to jednak po pierwsze trudne, ponieważ nowe inicjatywy nie maja zwykle takich zasobów finansowych, doświadczeń i struktur, jakimi dysponują "starzy" gracze. Po drugie, liderzy nowych inicjatyw politycznych także doskonale rozumieją obowiązujące mechanizmy i naśladują, mimo szumnych haseł odnowy, dotychczasową praktykę.

Żelazna logika oligarchii tkwi głęboko w procesie kształtowania się samych organizacji partyjnych. Jednym z jej konsekwencji jest systematyczne obniżanie jakości kadr nowej formacji. Podczas gdy w początkowym okresie niezbędny jest lider/liderzy z wizją i inteligencją, którzy przyciągają do organizacji ciekawe osobowości, to z upływem czasu sytuacja zmienia się diametralnie. Swoisty "dobór naturalny" promuje osoby raczej sprawne w wewnętrznych gierkach a także potrafiące zapewnić sobie skuteczny fund-rising na coraz droższe kampanie. Bez obu tych cech niemożliwe jest pokonanie wewnętrznej konkurencji. Jednocześnie posiadanie tych cech rzadko idzie w parze z cnotami obywatelskimi w rozumieniu platońskim.

Specyfika partii w Polsce polega też na kadrowym charakterze struktur politycznych. Za wyjątkiem ludowców żadna z nich nie przekracza bariery 100 000 członków. Jeśli weźmiemy pod uwagę, że kilkadziesiąt tysięcy osób wybierane jest w samych samorządach (ok 47 tys.) dopiero wyraźne przekroczenie tej bariery pozwala określić daną partię jako masową. Oczywiście szeroka baza członkowska nie gwarantuje jakości, jest jednak warunkiem jej utrzymania w dłuższej perspektywie czasowej.

Czy jest szansa na to, żeby partie zmieniły czy też raczej wprowadziły wewnętrzną politykę kadrową w przewidywalnym okresie? Trudno rozstrzygnąć. Z jednej strony wyborcy bez problemu kupują celebrycki blichtr i zwierzęcą siłę płynącą z władzy. Z drugiej strony w coraz większym stopniu sygnalizują, że nie takiej polityki i nie takich polityków, jakich maja w aktualnym menu pragną.



poniedziałek, 1 maja 2017

Pokolenie pokoleniu

Praca i codzienny wysiłek mają oczywiście różnorodne motywacje. Wśród nich dobro własnego potomstwa ma oczywiście istotną rolę. Czy mowa o budowie domu, sadzeniu drzew czy pisaniu książki nadzieja, że potomni na tych owocach pracy skorzystają może być całkiem silna. Oczywiście, nie zawsze wybór projektu jest rozsądny w tym sensie, że oczekiwany czy realnie potrzebny swoim adresasatom. Czasami bywa oczywiście odwrotnie, kiedy użytek, który potomni czynią ze swoim dziedzictwem nie jest przykładem roztropności. To drugie jest, całkiem słusznie, oceniane niezwykle krytycznie.

Najbardziej wartościowym dziedzictwem naszego kraju nie są wcale złoża węgla ani gazów łupkowych. Nie są też wielkie fabryki, autostrady czy mosty.
Zaryzykuję tezę, że mamy dwa rodzaje wartościowych rzeczy, o które warto w pierwszej kolejności zabiegać aby przynajmniej nie gorsze zostawić kolejnym pokoleniom nad Wisłą: często pieczołowicie odrestaurowane i utrzymane zabytki oraz niewielkie fragmenty środowiska. To ostatnie zachowane bywało często o wiele lepiej niż w krajach Europy zachodniej.

Tymczasem nasze (społeczne) spojrzenie na przyrodę wciąż ma bardzo krótkowzroczny i w nierozsądny sposób utylitarny charakter. Nie jest to wina jednego czy drugiego ministra, chociaż aktualny robi wiele, aby taką postawę usprawiedliwić i utrwalić.
Źrenicą, w której najlepiej widać naszą postępującą ślepotę, jest Puszcza Białowieska. Nie będę się oczywiście rozpisywał o jej unikalnym charakterze, skoro są specjaliści, którzy zrobią to zdecydowanie mądrzej i lepiej. Nie będę też wdawał się w dyskusję o metodach walki z kornikami, ponieważ to nie te owady są problemem. Są właśnie jednym z elementów, z których zbudowany jest wspaniały ekosystem. Chciałbym jednak zwrócić uwagę na krótkowzroczność.

Ograniczanie obszaru chronionego to nie tylko poważny delikt wobec unikalnego kawałka naturalnego lasu. To także głupota ekonomiczna. Bez wątpienia można dostać parę złotych z uprawy lasu. Potencjalnie i faktycznie dużo więcej może przynieść turystka, wypoczynek i rekreacja. Nie łudźmy się, do kolejnej, nawet dobrze prowadzonej, plantacji drzew na papier i meble goście nie przyjadą. Przeznaczenie niewielkiego odsetka powierzchni lasów nie pozbawi pracy leśników i przemysłu.

Dlaczego podejmujemy tak szkodliwe i nierozsądne decyzje? Postawię tutaj hipotezę, że budzi się w nas wielowiekowe chłopskie niewolnictwo. SKoro pan zgodził się, żeby skorzystać z dóbr lasu w czwartek, lepiej nie odkładać decyzji do piątku i zabrać wszystko, co się na plecach uda unieść. W piątek bowiem dobrodziej może zmienić zdanie i w ogóle wstępu do lasu, pod karą w najlepszym przypadku batów, zabronić.Tymczasem zapominamy, że las już nie jest pańśki a i pana sami sobie możemy wybrać...

  1. Niedawno wpis na listę był przedmiotem dumy
  2. Turystyka to dobry biznes, który oczywiście takżenależy prowadzić z rozwagą

niedziela, 16 kwietnia 2017

Czekać czy ruszyć w górę?

Święta mają swoje niezaprzeczalne zalety. Wyznaczają rytm roku, są okazją do powtarzania rytuałów, które co prawda pozostają pustymi gestami. Dają jednak poczucie tożsamości i przynależności do szerszej wspólnoty. To zaś daje realne odczucie komfortu. Co prawda poza tymi gestami wspólnota ma niewiele trwałych fundamentów. Przyjęcie, że tą podstawą jest religia wydaje się zupełnie nieuzasadnione. Formalne deklarowanie religijności nie przeszkadza różnym „heretyckim” mutacjom a przede wszystkim rzeczywistej indyferentności w sprawach ducha znaczącej części zadeklarowanej wyznaniowo części społeczeństwa. Nie o sądzenie ludzi jednak oczywiście chodzi ale o zrozumienie.


Wielka Sobota jako czas w tradycji jest w odniesieniu do wspomnianej mutacji zupełnie kluczowy. Przedświąteczne poświęcenie żywności jest najbardziej masowo praktykowanym zwyczajem. Spory wpływ na to rozpowszechnienie mają na pewno chłopskie korzenie większości polskich rodzin. Przednówek to czas, w którym żywność ceniono najwyżej. Syty posiłek następnego dnia jest w istocie dobrą odmianą od czasów ubóstwa i głodu.

Wspomniana frekwencja nie mówi absolutnie niczego o prawdziwych zapatrywaniach kultywujących ów obyczaj na sprawy wiary w Boga czy życie wieczne. Wyciąganie jednak z owych powierzchownych zwyczajów wniosków niesie ze sobą duże ryzyko. Stwarza bowiem iluzję przywiązania do religii bardzo szerokich rzesz i rodzi pokusę wykorzystania tego zjawiska dla zdobycia i utrzymania władzy.

Odwoływanie się do tradycji powszechnej lecz o słabnących i usychających korzeniach przez polityków obecnego głównego nurtu przyspieszy bowiem jego erozję. Przepompowanie dodatkowych zasobów ze środków publicznych zadziała jak dodatkowy strumień wypłukujący resztki wartościowej gleby.

Na zakończenie lektury tego świątecznego wpisu warto zadać sobie pytanie, czy na odczytanie ze zrozumieniem przesłania Nauczyciela czy to z perspektywy transcendentnej czy filozoficznej mamy w naszym społeczeństwie realną szansę. Z perspektywy ludzkiej nie wydają się być znaczące. Na szczęście to tylko perspektywa człowieka… W praktyce mamy bowiem do wyboru tylko dwie możliwości: czekać biernie lub zacząć wchodzić pod górę.

poniedziałek, 27 lutego 2017

Prawda jest nudna ?

Prawda jest z reguły skomplikowana i nudna a czasami prosta ale niewygodna. Taniej i zyskowniej jest produkować i zarabiać na kłamstwach. Używanie narzędzia kłamstwa (kto nigdy nie używał, niech pierwszy rzuci kamieniem ...) nie jest oczywiście ani zjawiskiem nowym ani nadzwyczajnym.

Były kłamstwa wielkie, części z nich udało się zaprzeczyć. Wiele kłamstw całe pokolenia ludzi zabrało ze sobą do grobu. Dochodzenie do prawdy to nie tylko sprawa wychowania. Etologia wykazuje, że umiejętność kłamstwa nie jest obca w świecie zwierząt. Jeśli zatem szukamy w naturze prawdy, to czeka nas zawód. Zatem raczej, szukając elementu animalnego, nie zaniedbujmy kłamstwa.

Można przyjąć, że przywilej zaliczania się do rodzaju ludzkiego (nawet bez pogłębiania rozważań o elementy teologiczne i ich wpływ na kształtowanie się wartości i postaw) to także zobowiązanie do mówienia prawdy a minimum do niekłamania w celu osiągania własnych korzyści. Niekoniecznie nawet stricte materialnych. Tymczasem i biznes, i politycy posługują się kłamstwem na coraz większą skalę z coraz mniejszymi konsekwencjami za ich wykorzystywanie.

Teoretycznie unikanie kłamstwa miało w rozwijającym się społeczeństwie nie tylko wymiar altruistyczny. Nie okłamując mogłem oczekiwać, że i sam nie zostanę okłamany. W momencie jednak, gdy mówimy o relacjach niesymetrycznych, ten element odpada. Zarówno w biznesie jak i polityce mamy zaś prawie zawsze z tego typu relacjami.

Teoretycznie ochroną przed kłamstwem jest umiejętność krytycznego myślenia, wsparta odpowiednim poziomem wiedzy. Niestety, w wielu przypadkach możliwości weryfikacji są ograniczone. Nowe technologie wydają się mieć jeszcze gorszy wpływ na naszą odporność na kłamstwo. W przeprowadzonych ponad 20 lat temu badaniach w Anglii okazało się, że przeciętnemu odbiorcy zdecydowanie trudniej odróżnić kłamstwo od prawdy, jeśli podaje je telewizja, niż ma to miejsce w przypadku np. gazety (zob. Laboratorium prawdy).

W świecie internetu idziemy jeszcze dalej. Dobrze spreparowane kłamstwa chętnie sami "bezinteresownie" podamy dalej, jeśli będą utwierdzały nasze stereotypy, deklarowane poglądy czy wyznawaną religię (niewyznawaną zresztą też). Zadeklarowany zwolennik prawicy chętnie poda dalej sfałszowaną lub zmanipulowaną informację o zakazie wystawiania choinek na święta w Szwecji a walczący ateista o księdzu pedofilu, który nie tylko wykorzystywał ale także zjadał dzieci. Oczywiście, stara jak świat prawda ... o kłamstwie jest taka, że najlepszym mówieniem nieprawdy jest odpowiednio spreparowana informacja, z elementami prawdy. Dodatkowa forma nagrody – to zarówno polubienia jak i sprzeciw ze strony internetowej widowni, według starej zasady – źle czy dobrze, byle mówili…

Nasze własne rozstrzygnięcia prawdy i fałszu nie są na ogół zbyt wielkie. Zanim jednak podasz dalej informację, która wydaje Ci się atrakcyjna, zastanów się: może jednak lepiej być (dla samego siebie i dla ludzi, na których Ci zależy) i trochę bardziej nudnym niż pożytecznym idiotą, pomagającym szerzyć kłamstwa cynicznym dużym graczom?

Źródła warte odwiedzenia: