środa, 6 kwietnia 2016

Ślubowanie od imigrantów

Zacznę od osobistego wątku, który ma pewne odniesienie. Gdy zaczynałem studia otrzymałem od pań w dziekanacie do wypełnienia ślubowanie studenckie. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie użyto tam sformułowania zobowiązania do pracy na rzecz Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Ślubowania nie podpisałem a w czasie uroczystego odczytywania roty przysięgi siedziałem. Nie, nie byłem żadnym bohaterem. Byłem w tłumie studentów, kolejność była alfabetyczna, nikt mnie jeszcze nie znał. Po jakimś czasie dziekanat zorientował się, że brakuje tego pisma i nawet mnie wzywali. Zignorowałem - i do dzisiaj nie wiem, czy po prostu zwyciężył charakterystyczny dla końcówki PRL bałagan, czy (mam nadzieję, że tak właśnie było, bo zawsze miło wierzyć w ludzi) jakaś życzliwa pani w dziekanacie, dyskretnie zamiotła sprawę pod dywan. Nie stanąłem zatem pod presję: podpisz albo relegujemy was ze studiów (nawet pewnie na Ty by było, chociaż "wy" jako rusycyzm był dość modny w ustach funkcjonariuszy ludowej ojczyzny). Nie stanąłem, na szczęście, przed taką diabelską alternatywą. Nikt do końca w tym czasie nie mógł wiedzieć, że przysięga stanie się bezprzedmiotowa, a PRL zniknie. Chociaż nie do końca...ale to zupełnie inny temat. Czyli z jednej strony ktoś mógłby zapytać: po co było kruszyć kopie?

Może byłem młody, naładowany różną, z reguły nielegalną lub półlegalną literaturą, formacją ideową otrzymywaną od starszych kolegów, o zgodności słów i czynów. Część rekrutów (mówiąc szczerze - znikoma) powoływanych do obowiązkowej służby wojskowej odmawiało przysięgi, co w kilku przypadkach skończyło się represjami i łamaniem karier. Oczywiście, można powiedzieć, że czyn (czy w zasadzie odmowa) nie miała znaczenia. Dzisiejszej młodzieży od razu wyjaśniam: organizacja żadnego buntu nie wchodziła praktycznie w rachubę. Nawiązuję jednak do tej osobistej (i ojczystej nieco) historii zupełnie z innego powodu.

Nie złożyłem tej przysięgi bo raczej chciałem przyczynić się do końca PRL niż służyć temu państwu. Dzięki zbiegowi okoliczności (czyżby?) było to łatwe. Nie uważam jednak, że składanie ślubowania to sam w sobie zły obyczaj. Jego początki sięgają w mroki historii, w każdym bądź razie już starożytni, od których mamy pierwsze słowa pisane. Potem chrześcijaństwo trochę w tej praktyce zmieniło (ale też nie pora na tą dygresję dzisiaj w tym miejscu).

Jeśli wierzysz w sprawę, cel, zasady - to jak najbardziej publiczne wypowiedzenie ślubowania ma dużą moc wiążącą. Jeśli deklarujesz coś, w co tak na prawdę nie wierzysz to albo zaczniesz w to wierzyć, dążąc do równowagi słów i czynów albo wpadniesz w cynizm. W pierwszym przypadku idziesz po prostu konsekwentnie od swojej pierwszej decyzji w drugim pozostajesz cynikiem (nie w znaczeniu greckim bynajmniej, tylko potocznym).

Spodziewam się też innego głosu krytyki. Oto ci, którzy będą chcieli się w Polsce (Belgii, Niemczech, Anglii) znaleźć, może nawet złożą podpis pod dokumentem, może złożą uroczyście zobowiązanie - ale co, jeśli zrobią to tylko pod przymusem a w rzeczywistości nie będą chcieli uznać prymatu praw i obyczajów kraju gościnnego? Oczywiście takie ryzyko istnieje. Jednak w przypadku naruszenia prawa daje społeczeństwu goszczącemu bardzo mocny argument. Przybywając do nas zgodziłeś się przyjąć nasze prawa i szanować nasze tradycje. Jeśli je łamiesz, robisz to nie z niewiedzy ale ze złej woli. Złamałeś nie tylko prawo. Złamałeś własne słowo.

Kilka źródeł: PS. Na zdjęciu pomnik na gdańskiej Oruni upamiętniający udział społeczności Tatarów w obronie wspólnej ojczyzny.